czwartek, 20 października 2016

Ciśnienie mi rośnie...

Wiem, wiem, nie powinnam zachowywać się, jakbym była w centrum uwagi, jakby to co mnie dotyczy było najważniejsze. Ludzie w koło mnie nie muszą skakać jak im zagram. Nie powinnam być dla nich niemiła, nie wypominać im kłamstwa czy w ogóle bzdur totalnych.
Zgoda.
Tylko czemu ja na tym cierpię? Na tych ich bzdurach, kłamstwach i trzymaniu dobrej miny dla znajomych?
Czemu to ciągle ja muszę rezygnować z części mojego życia, z mojego dobrego samopoczucia na ich korzyść?
Może dlatego, że to po chrześcijańsku.
Czy Jezus pozwalał na kłamstwo?
No właśnie, raczej nie!
Dlaczego to ja mam problem z wytknięciem komuś ewidentnego kłamstwa co do mojej osoby, bzdurnego gadania, że coś tam robi, a w ogóle nawet nie wie o co chodzi?!

Sama piszę głupoty.
Jednak ciągnę temat osieroconych rodziców na portalu społecznościowym.
Dochodzę do wniosku, że to nie był dobry pomysł. Chciałam dobrze, jakoś poruszyć serca, sumienia, może nawet dodać odwagi. W końcu słyszałam już od osób czytających tego blog'a, że pomogło im to w kontakcie z rodzicami po stracie dziecka, że jednak jest to temat tabu i nie wiadomo jak go ugryźć.
No i dostałam za swoje.
Komentarze tak słodkie, jakby cały świat był ciągle ze mną.
Zapewnienia bycia z nami od osób, które nawet nie mają mojego telefonu, nie mówiąc o tym, że nie zamieniłam z nimi dwóch zdań pełnych od wielu lat!
Nie piszę o ludziach, którzy są daleko fizycznie, ale o takich, którzy zwyczajnie nigdy nie mieli zamiaru się ze mną kumplować. Nie muszą. Tylko po co piszą takie głodne kawałki?!
Ależ mi ciśnienie rośnie....

Co ja z tym zrobię?
No znowu będę miła sympatyczna, żeby nie urazić tych innych.

Kiedyś mnie rozsadzi od środka.
Nienawidzę kłamstwa!!!

A Wy, czytający, proszę Was bardzo, jeżeli macie w okolicy rodziców, którzy stracili dzieciątko, nie ważne małe czy duże, nie ignorujcie ich, nie odsuwajcie od siebie. Oni nie gryzą, a rozpaczliwie potrzebują kontaktu z ludźmi, z życiem.


sobota, 15 października 2016

Dzień Dziecka Utraconego

Pogoda wpasowała się idealnie w ten dzień, Dzień Dziecka Utraconego.
Tylko schować się gdzieś i wyć, tak sobie swobodnie zawodzić, razem z wyjącym wiatrem i lejącym deszczem.
Pozwoliłam sobie na maleńkie doświadczenie z wykorzystaniem facebook'a.
Mianowicie, umieściłam zdjęcie, o takie


z podpisem:

Aniołkowi Rodzice, Sierotki moje kochane! Oby chociaż dzisiaj ludzie nabrali odwagi, odłożyli na bok swoje przekonania i przysiedli z Wami przy kubeczku ulubionego, ciepłego napoju ze sporą paczuszką chusteczek i pozwolili wspominać, płakać, śmiać się.
Kto wie, może oni też poczują się lepiej...


Chciałam sprawdzić, kogo z tych setek posiadanych znajomych znajomych ten tekst w jakiś sposób ruszy. Kto poczuje, że może warto się odezwać, spróbować wesprzeć, choć spróbować...
Oczywiście wielość ludzi "lubi".
Tylko tyle potrafimy, kliknąć "lubię to".
To takie niezobowiązujące, a z drugiej strony jednak włączam się w akcje, no zgadzam się, tak jest, piękne słowa! Skoro jednak już nacisnęło się łapkę z kciukiem, to wystarczy. Po co autentycznie wesprzeć, no nie przesadzajmy, dobrze?!

A tak bym chciała, żeby jednak ktoś spróbował, szczególnie z tych co to blisko są, co tak na prawdę mogą przysiąść z tym kubeczkiem, ogarnąć ramieniem i powiedzieć :
Mów, kochana, płacz, śmiej się, co chcesz! Jestem obok, pomogę na tyle na ile potrafię.

Nie robią tak, odsuwają się, nie spotykają się.
Łatwo wytrzeć taki temat, znajomych tak wielu, tych co to radosne sytuacje życiowe mają też. Ta reszta, ten procent, może promil... cóż oni wnoszą w nasze życie?
W sumie nic.
Jak się nie spróbowało, to się nie dowie.

Szkoda, szkoda i jeszcze bardziej smutno, i jeszcze bardziej boli wszystko.
Samotność po stracie dzieciątka jest... brak na to słów, brak określeń na ten rodzaj bólu...

Tak chciałabym, żeby ludzie to wszystko przeczytali, dowiedzieli się, że my - rodzice po stracie, osieroceni - nie gryziemy! Że milczenie, nie wspominanie i uciekanie tematami to tylko kolejny cios dla nas.
Nie mam jednak odwagi... Może kiedyś przyjdzie taki dzień.

Dobrze, że moje Aniołki - Jeremiś i Helenka są w tym doskonałym miejscu...

wtorek, 6 września 2016

Pozytywne rozmowy

Ostatnio dobrze mi idą rozmowy, niestety wirtualne.
Jestem jednak za nie niesamowicie wdzięczna.
Cieszę się odwagą moich rozmówców, odwagą pytania.
Tą odwagą, której nie mają ci, będący blisko.
Tą odwagą,którą bym ich z chęcią obdarowała.

Pozytywne, wirtualne, rozmowy.
Rozmowy potrzebne do przejścia trudnych chwil, jakie niestety my, rodzice po stracie mamy aż nadto.

Dla Was, kochani rozmówcy z internetu, mający odwagę i dla Was jeszcze jej poszukujący.
Ostatnio mocno mnie rozkłada na łopatki psychiczne, ale daje i nadzieje...
Wersja Willie'go, przebiła mój ukochany oryginał.

Zapraszam i Let' Just breathe...

sobota, 3 września 2016

Supełkowa siostra

Nie raz myślałam, co by to było, gdybym jednak urodziła Helenkę w domu?
Moja głowa i moje rozumienie świata przywodziły mi na myśl raczej pozytywny scenariusz, taki, po którym nie wystąpiłyby nasze problemy...

Najwyższy szybko łączy odpowiednie osoby.
Tym sposobem poznałam Mamę supełkowej siostry Helenki. Dziewczynki urodzonej w domu z takim samym węzełkiem na pępowinie, tylko z innym zakończeniem.

Opisała swoją historię i opisała też Naszą.
Trzymajcie chusteczki w pogotowiu.

czwartek, 18 sierpnia 2016

Łatwo wspierać zwycięzców

Igrzyska w Rio śledzi cały świat. Ja jednym uchem też, radiowym uchem.
Miło słuchać o sukcesach - generalnie, ale szczególnie tych naszych, polskich. Miło, ach miło.
Właściwie jaki związek ma tenże blog z zawodami w Rio?
Hmm...
Dzisiaj doznałam olśnienia w pewnej ważnej i do dziś niezrozumiałej sprawie.
Gdy nasza zwycięska młotomiotka wróciła do kraju, na lotnisku czekała na nią wspaniała ekipa powitalna. Przyjechała rodzina, przyjaciele, znajomi i nieznajomi, ale chcący pokazać wsparcie, dumę, radość.
Radio trąbili o tym cały dzień.
Pewien Pan pytany czemu przyjechali czy warto w ogóle, no i czy też czuli ten stres walki w zawodach.
Jak nie warto?! Przecież muszą pokazać, że są znią, zawsze byli, zawsze wspierają, zawsze jest ktoś koło mistrzyni, żeby pomóc, podeprzeć, zmotywować.
Piękne...
Doszliśmy do sedna mojego wpisu i olśnienia mego osobistego.
Łatwo wspierać zwycięzców, łatwo być przy kimś zmagającym się pozytywnie.
Dobra pozytywna motywacja, nawet przy chwilowym załamaniu, słabości, zawsze jest ktoś z kim damy radę, kto będzie naszym motorem napędowym, potwierdzi sens tej męczarni.

Może by tak wymyślić jakieś zawody rodziców po stracie?
Przetworzyć fakt śmierci dziecka w jakieś budujące zdarzenie?
Pomysłów mi brak.

Zazdroszczę im szczerze tych kochających, wspierających, którzy są dla nich zawsze.
W końcu sukces ma wielu ojców ;)

Jaka szkoda, że nie biorę udziału w swoistych zawodach sportowych, olimpiadzie "Mistrzostwa Świata w Przetrwaniu Śmierci Dziecka".

Kiepski dowcip, wiem, wybaczcie.
Tak mnie melancholijnie naszło. Jeszcze na koniec sobie westchnę, ech....


piątek, 29 lipca 2016

Tylko o nic nie pytaj...

Witajcie czytający.
Odbyłam niedawno rozmowę z moim wspaniałym mężem o tym, jak to ludzie w koło nas nie poruszają tematu Helenki czy Jeremisia - naszych nieobecnych dzieci. Zupełnie jakby nigdy nie istniały.
Wiem, wiem, oczywiście to tylko z troski o nas, o naszą psychikę, żeby nie rozdrapywać niepotrzebnie ran...
Tylko czemu temat znika nawet jak sama go rozpocznę?
No tak, jasne, jestem niespełna rozumu, a  od ogarnięcia mnie jest mój rozmówca, który szybko zakończy temat zmieniając go.
Straszne.
Rozmawiając z mężem pomyślałam sobie, jakby tak w tym niewygodnym momencie rozmowy, kiedy przypadkiem na tapetę wchodzi któreś z moich zmarłych dzieci, a rozmówca stosując fortelik zaczyna rozpływać się nad pogodą, jakby tak...
Sprowadzić go "na ziemię" szybką serią pytań
-Ej, a Ty chcesz żeby ludzie o Tobie nie mówili jak umrzesz?
-Nie chcesz żeby Cię wspominali?
-Mamy wymazać wspólne chwile z pamięci?
-Ciebie też wymazać?
-Chcesz przestać istnieć?

Tak się czuję ja - straciłam dwójkę dzieci, coś znaczyły, nie tylko w moim życiu. Zostawiły po sobie ślad, może niewielki, nie miały wiele czasu, ale zawsze.
Mam wrażenie, że żyją tylko w moim domu, w rozmowach  sercach rodzeństwa  nas - rodziców.

Usłyszałam potwierdzenie mojej teorii o nie wspominaniu z troski.
Odwiedziła nas córka znajomych, wspaniała dziewczyna, nastolatka, ciekawska i rozgadana. Mocno poczułam brak córki.
Powiedziała mi, że rodzice zabronili jej  jej rodzeństwu rozmawiać z nam o Helence, żeby nas nie ranić.
Ona jednak chciała, choć trochę, bo tak mocno ją jeszcze pamięta i przeprasza, że tak mówi, że wie, że nie powinna...
Cieszę się z jej szczerości, tej jeszcze dziecięcej, bardzo się cieszę.
Nareszcie można było normalnie mówić, nie ryzykując napięcia, ciszy i nagłych zmian tematu.
Nareszcie!!!
Tak, czasami płakałam, ale z uśmiechem, że mogę otwarcie to robić, nie katować się dodatkowo myślą o stresie rozmówcy, bojącego się tematu.

Obawiam się, że przygotowanie do spotkania z nami i instrukcja "tylko o nic nie pytaj", to chyba standard.
Kilka spotkań w minionych tygodniach mocno mi to uświadomiło.

Szkoda, bo to się czuje. Tylko to odbieranie napięcia od innych powoduje moje napięcie i tym sposobem oddalam się od ludzi. Oni też przecież odbierają moje dziwne zachowanie.
Oni to Wy - czytający.

Właśnie usłyszałam mądre słowa o ranach i ich uleczaniu. O tym ,że żeby uleczyć rany, jakkolwiek je zinterpretujemy, innego człowieka, musimy się do niego zbliżyć i odważyć tą ranę otworzyć, żeby mogła się oczyścić. Tylko tak można pomóc. Zostanie blizna, ale przynajmniej rana ma szansę się zagoić, inaczej będzie ciągle i ciągle się otwierać...
Warte przemyślenia.

Szalom!

piątek, 8 lipca 2016

Ale Ty sobie dobrze radzisz...

Dzisiaj znowu seria wyrzucania ludziom ich słów do mnie czy innym rodzicom po stracie dzieciątka.
Kiedy człowiekowi przyjdzie zmierzyć się ze śmiercią dziecka, nie spodziewa się pocisków lecących gdzieś z boku, od ludzi bliskich czy dalekich.
Każdy z nas - osieroconych mamuś i tatusiów stara się dawać radę, iść do przodu, żyć.
To "dawanie sobie rady" zależy od wielu czynników, bardzo indywidualnych.
Czasami zwyczajnie trzeba, bo są inne dzieci, choć i ten argument może przegrać ze złamanym sercem.
Wiem, że ludzie będący z boku, nie ważne jak blisko są z nami, nie chcą źle, tak z założenia. Chlapną coś czasem bezmyślnie, no zdarza się. Jednak nie zwalnia ich to z myślenia - to tak generalnie. Warto pomyśleć, zanim się buzię otworzy.
Tekst w stylu "ale Ty sobie dobrze radzisz" w sumie nie jest taki zły. Jednak robi się nieprzyjemnie i psychika osieroconego rodzica zaczyna biegać po niebezpiecznych zakrętach, gdy dokłada się słowa
 " ja to bym nie dała rady"
"nie poradziłabym sobie z tym"
"nie wiem co bym sobie zrobiła"
Spróbujcie postawić siebie w takiej sytuacji.
Przeżyliście śmierć dziecka, no ciężka sprawa, nie ma co.
Jednak nikt nie zatrzymał świata, inne dzieci żyją, praca nadal jest, kredyty też cudownie nie zniknęły, życie toczy się swoim rytmem i ma w trąbie to jak cierpisz!
Ze wszystkich sił, każdego ranka otwierając oczy myślisz "dam radę", mam dla kogo, muszę się zebrać w sobie, wylewanie rozpaczy nie wróci mi dziecka... No i działasz, powiedzmy, normalnie.
W pewnym momencie wpadają na Ciebie ludzie o dobrych intencjach, jednak z idiotycznymi tekstami, co sobie myślisz?
Źle przeżywam żałobę?
Za słabo kochałam dziecko, że mi go nie brakuje, że nie wyje jak bóbr non-stop?
Co jest ze mną nie tak?
Czy to znaczy, że dobrze, że to moje, a nie Twoje dziecko?
...
Też byś sobie poradził, człowieku.
Nie raz miałbyś dosyć życia, ale parł byś do przodu, bo jeszcze jesteś za kogoś/coś odpowiedzialny.

Podziwiasz moją siłę?
Gotowy jesteś na rozwiązanie tego balonika i przyjęcie nadmiernej ilości "powietrza", co się w nim codziennie zbiera?
Spróbuj, może głupie teksty wywieje ci z głowy, a przy okazji poznasz sekret największej miłości...
Dzięki niej jeszcze tu jestem, dzięki tej Miłości.

Polecam się.
Szalom!